2.03.2014

Deklasacja w klasyku Bundesligi

Prawdziwym hitem 23 kolejki Bundesligi było spotkanie pomiędzy absolutnym dominatorem w tym sezonie, ekipą Bayernu Monachium, a walczącym o miejsce dające prawo gry w przyszłorocznej edycji ligi mistrzów, zespołem Schalke 04.
Pojedynki tych dwóch klubów zawsze elektryzowały kibiców w Niemczech i nic więc dziwnego, że kibice ostrzyli sobie zęby w oczekiwaniu na to co miało się wydarzyć na Allianz Arena.
Piłkarze Bayernu przystąpili do spotkania w świetnych nastrojach. Po ostatnich zwycięstwach z Arsenalem i Hannoverem wszystko układało się zgodnie z planem Pepa Guardioli.
Z drugiej strony barykady, Schalke, które zostało rozbite przez Real Madryt w środku tygodnia. Koenigsblauen po porażce z królewskimi mogli narzekać nie tylko na nadwątlone siły, ale i na wyraźny spadek morale.

Jak się okazało, Bawarczycy szybko zamknęli kwestie wyniku tego spotkania. Po 28 minutach tablica wyników pokazywała 4-0 dla gospodarzy i nawet trzęsienie ziemi nie mogło odebrać Bayernowi zwycięstwa. Gole dla Bawarczyków zdobywali kolejno Alaba, dwukrotnie Robben, oraz Mario Mandzukic.
Taki wynik utrzymał się do przerwy.
W drugiej odsłonie spotkania nadal strzelali tylko gospodarze. Samobójcze trafienie zanotował Rafinha, a hat tricka w tym spotkaniu skompletował nieziemski wczoraj Arjen Robben.
Ostatecznie Bayern rozgromił Schalke 5-1 i pewnym, dostojnym krokiem zmierza po tytuł mistrzowski.

Przejdźmy do statystyk tego spotkania:
Przede wszystkim Pep Guardiola nie mógł skorzystać z kilku ważnych ogniw swojego zespołu. Kontuzje wyeliminowały z gry Ribery'ego, Mullera, Shaqiri'ego, oraz Holgera Badstubera, który nadal powraca do pełni sprawności po długiej kontuzji.

Opiekun Schalke Jens Keller postawił natomiast na ofensywny tercet Draxler, Huntelaar i Farfan, który miał w domyśle siać zamęt w obronie Bayernu i stwarzać groźne sytuacje pod bramką Neuera.

O tym, że Koenigsblauen nie podjęli wyzwania w tym meczu mogą świadczyć statystyki. 76% czasu gry piłka znajdowała się przy nodze graczy Bayernu. W spotkaniu dwóch tak zasłużonych ekip dla Niemieckiej piłki, jest to prawdziwa deklasacja.
Dodatkowo Bayern co zrozumiałe, częściej uderzał na bramkę rywali i robił to zdecydowanie celniej niż przyjezdni z Gelsenkirchen.

Dominacja Bayernu objawia się również w statystyce podań. Podopieczni Guardioli wymienili aż o 600! podań więcej niż zespół Schalke. Goście zostali praktycznie wyłączeni z gry i jedyne co mogli robić to biernie przyglądać się temu co na boisku robi Bayern.

Obydwa zespoły nastawiły się na szukanie swoich szans głównie z obrębu pola karnego. O ile gospodarzom udało się przekuć to założenie na zdobycz bramkową, o tyle goście nie byli w stanie stworzyć większego zagrożenia pod bramką Neuera.

Gra na Allianz Arena toczyła się głównie w środkowej strefie boiska, oraz na połowie Schalke. Koenigsblauen z rzadka zapuszczali się w strefę obronną Bawarczyków co można zaobserwować przez to, że piłka zaledwie przez 19% czasu gry znajdowała się w okolicy pola karnego gospodarzy.

Piłkarze Bayernu swoją ofensywną grą całkowicie zdominowali swoich przeciwników. Przeważnie aż 5 zawodników w czerwonych koszulkach było mocno zaangażowanych w atakowanie bramki Fahrmana.
Podopieczni Kellera nie byli w stanie przeciwstawić się zmasowanym atakom Bayernu, co zresztą pokazuje sam wynik tego spotkania.

Zdecydowanie najlepszym piłkarzem na boisku był Arjen Robben. Holender ustrzelił hat tricka, ogółem oddał aż 7 strzałów na bramkę gości, zaliczył 2 kluczowe podania otwierające, oraz 6 krotnie wygrywał pojedynki jeden na jeden z piłkarzami Schalke.
Na wysoką notę zapracował również Mandzukić, który na swoim koncie zapisał bramkę zdobytą po strzale głową, oraz asystę. Dodatkowo 5 krotnie zatrudniał Fahrmana i był najczęściej faulowanym graczem w ekipie Bayernu.

Podsumowując...Bayern pewnie pokonuje kolejne przeszkody na drodze do tytułu mistrza Niemiec, oraz triumfu w Champions League. Na chwilę obecną nikt nie jest w stanie przeciwstawić się dominacji Bawarczyków w tym sezonie.
Schalke natomiast po dwóch kompromitujących porażkach, musi odnaleźć wiarę w swoje możliwości, ponieważ w najbliższych tygodniach czekają ich bardzo ważne spotkania z meczem derbowym przeciwko Borussią Dortmund na czele.


Statystyki: Whoscored.com

23.02.2014

Chelsea wygrywa rzutem na taśmę

W najciekawszym spotkaniu 27 kolejki Angielskiej Premier League, drużyna Chelsea Londyn podejmowała na własnym obiekcie zespół Evertonu.
Podopieczni Jose Mourinho za wszelką cenę musieli wyjść z tego starcia zwycięsko, gdyż grupa pościgowa w postaci Arsenalu i Manchesteru City tylko czeka na prezenty od The Blues.
Dodatkowym utrudnieniem dla piłkarzy Chelsea była oczywiście dobra postawa The Toffes w obecnym sezonie. Zespół prowadzony przez Roberto Martineza nadal liczy się w stawce drużyn walczących o czwarte miejsce premiowane grą w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów.

W wyjściowych jedenastkach obydwu zespołów nie było niespodzianek. Zarówno Mourinho jak i Martinez postawili na najlepsze czym w danej chwili dysponowali. Głównym problemem i bolączką Evertonu jest oczywiście brak Romeu Lukaku, który leczy kontuzję. Odpowiedzialność za zdobywanie bramek spadła teraz na Stevena Naismitha, który jednak znacząco odstaje umiejętnościami i statystykami od młodego Belga.



Mecz zakończył się zwycięstwem gospodarzy 1-0. "Złotą" bramkę zdobył w 90 minucie niezawodny John Terry, który wykorzystał dośrodkowanie z rzutu wolnego innego weterana niebieskiej koszulki, Franka Lamparda.
Chelsea miała kilka okazji, żeby rozstrzygnąć wynik tego meczu wcześniej i oszczędzić fanom nerwów, ale jak to mawiają....Do póki piłka w grze wszystko zdarzyć się może.
Zwycięstwo w tym spotkaniu pozwoliło The Blues utrzymać pozycję lidera z jedno punktową przewagą nad Arsenalem i trzema oczkami przewagi nad Manchesterem City, który jednak ma jeszcze w zapasie jedno zaległe spotkanie.

 Statystyki przemawiają na korzyść gospodarzy, którzy byli zdecydowanie bardziej zdeterminowani i nastawieni na zwycięstwo w tym spotkaniu. Świadczyć o tym może spora ilość strzałów oddanych na bramkę Howarda. Jednak z 25 oddanych strzałów tylko 8 miało realne szanse na wyrządzenie krzywdy zespołowi The Toffes. Goście pokusili się natomiast o 8 strzałów z czego tylko 2 z nich leciały w światło bramki Petra Cecha.
Na uwagę zasługuje również spora przewaga Chelsea w grze powietrznej. Podopieczni Mourinho dzielili i rządzili w powietrzu, czego dowodem jest aż 65% wygranych górnych piłek. Średnia z całego sezonu w tym elemencie gry wynosi 55% co jest bardzo dobrym wynikiem.


The Blues strzelali zarówno z obrębu pola karnego jak i z dystansu niemalże po równo. 48% strzałów padło z pola karnego, a 52% z dystansu. Daje nam to obraz drużyny, która za wszelką cenę szukała zwycięskiego trafienia i każdą sytuację jaką udało się tylko stworzyć, starali się zamienić na gola.

Goście z Liverpoolu częściej oddawali strzały z pola 16 metrów, ale nie miało to żadnego przełożenia na wynik ze względu na znikomą ilość uderzeń w światło bramki. Oddając tylko 2 celne strzały, podopieczni Martineza nie mogli liczyć na nic więcej poza szczęśliwym remisem, którego i tak koniec końców nie udało się utrzymać.


Gra wczorajszego po południa na Stamford Bridge toczyła się głównie w środowej strefie boiska, jak i co jest absolutnie zrozumiałe w strefie obronnej Evertonu. Gospodarze chcąc zachować fotel lidera po tej kolejce musieli wygrać, a nie da się wygrywać spotkań, kiedy się nie atakuje.
Everton dzielnie się bronił niemal przez całe spotkanie, ale jednak mury padły i Terry załatwił The Blues upragnione zwycięstwo.


Co jest godne pochwały to niemal idealne poruszanie się po boisku w przeciągu całego meczu przez podopiecznych The Special One. Zwłaszcza obrona w tym elemencie wypadła bardzo dobrze, co można zauważyć na grafice załączonej poniżej. Obrońcy zachowywali idealnie równe odstępy i świetnie blokowali próby ataku piłkarzy Evertonu. Dodatkowo czwórka obrońców była asekurowana przez pilne oko Nemanji Maticia, który świetnie zabezpieczał i łatał każdą lukę jaka z rzadka, bo z rzadka, ale powstawała w szykach obronnych Chelsea.
W ekipie Evertonu dużo było chaosu w ustawieniu co na pewno pomogło Londyńczykom stworzyć sobie kilka dogodnych okazji. Przede wszystkim odległość między stoperami była zdecydowanie zbyt duża, co w zestawie z bocznymi obrońcami, którzy byli zbyt wysunięci do przodu tworzyło ogromną ilość wolnego pola, które wykorzystywali piłkarze The Blues.

Nic więc dziwnego, że najlepszym piłkarzem meczu został wybrany obrońca gospodarzy Gary Cahill. Stoper Chelsea, wraz ze swym partnerem z defensywy Johnem Terrym wykonali kawał dobrej roboty w defensywnie nie pozwalając na zbyt wiele graczom Evertonu. Oczywiście nie można zapominać również o kluczowym wydarzeniu tego spotkania, czyli bramce Terry'ego, która dała Chelsea zwycięstwo i wpłynęła in plus na ocenę samego zawodnika w tym meczu.

Brawa należą się także Frankowi Lampardowi, który zaliczył kluczowe podanie przy bramce Terry'ego, oraz 3 krotnie próbował zaskoczyć Tima Howarda.

W zespole The Toffes najlepszy na boisku był Phil Jagielka, który najskuteczniej ze wszystkich zawodników gości bronił dostępu do własnej bramki. Na jego wysoką ocenę składa się głównie aż 6 przeciętych podań i 11 skutecznych wybić piłki.

Dzięki temu zwycięstwu Chelsea zachowuje pierwsze miejsce w tabeli Premier League i ze spokojem podopieczni Jose Mourinho będą mogli przygotowywać się do spotkania z Galatasaray w fazie pucharowej Ligi Mistrzów.

Statystyki: Whoscored.com

16.02.2014

Udany rewanż Kanonierów





Słodki rewanż. To chyba jedyne o czym myśleli podopieczni Arsena Wengera przed meczem 1/16 FA Cup przeciwko Liverpoolowi.
W niedawnym ligowym pojedynku tych drużyn na Anfield, Arsenal został wręcz zmasakrowany przez The Reds. Wynik 5-1 na długo pozostanie w pamięci kibiców jednych i drugich.
Tym razem na Emiratem pałający żądzą zemsty Arsenal rozpoczął z Fabiańskim, Sanogo, Podolskim i Jenkinsonem w składzie.
W składzie gości pojawił się wracający po kontuzji Daniel Agger, a także między słupkami Brad Jones, którego oglądać możemy tylko w rozgrywkach pucharowych. W ataku oglądaliśmy tych samych zawodników, którzy w niedawnym meczu wyrządzili Arsenalowi tyle krzywdy, czyli trio Sturridge, Suarez i Sterling.


Mecz na dobre zaczął się w 16 minucie, kiedy to zagotowało się pod bramką Brada Jonesa. Piłę w powietrzu ładnie zgasił Sanogo, lecz jego uderzenie zostało zablokowane. Na szczęście dla Arsenalu najlepiej w zamieszaniu odnalazł się Oxlade-Chambaerlain, który otworzył wynik spotkania mocnym strzałem.
Mimo prób z obydwu stron taki wynik utrzymał się do przerwy.

Druga połowe świetnia rozpoczęła się dla gospodarzy, gdyż w 47 minucie wynik na 2-0 podwyższył Lukas Podolski.
W tym momencie Liverpool wziął się za odrabianie strat i już w 59 minucie na tablicy wyników mieliśmy 2-1. Jedenastkę podyktowaną za faul na Suarezie, na bramkę zamienił Steven Gerard.
Mimo prób Liverpoolczykom nie udało się zdobyć wyrównującej bramki i mecz zakończył się zwycięstwem Arsenalu 2-1.
Rewanż na niedawną porażkę w pewnym sensie się udał. Być może wynik nie był tak okazały jak dla The Reds na Anfield, ale koniec końców i tak najważniejsze jest zwycięstwo i awans do kolejnej rundy FA Cup.

Statystyki ukazują nam, że z przebiegu całego spotkania stroną aktywniejszą byli goście z miasta Beatlesów, ale większe posiadanie piłki i przewaga w ilości strzałów nie przełożyła się na końcowy rezultat.

Co ciekawe ze wszystkich ośmiu strzałów jakie oddał w tym meczu Arsenal, wszystkie zostały oddane z obrębu pola karnego. Pokazuje to, że Kanonierzy z chirurgiczną wręcz precyzją próbowali przemieścić się z piłką w okolice bramki Jonesa i z jak najbliższej odległości oddawać celne strzały.
W przypadku gości nie wyglądało to już tak imponująco, aczkolwiek podopiecznym Rodgersa udało się oddać 2/3 swoich strzałów z obrębu pola 16 metrów.

Gra toczyła się praktycznie po równo w sektorach obronnych Arsenalu jak i Liverpoolu. Odpowiednio 30% i 31% czasu gry.

Kanonierzy nastawili się w tym spotkaniu na ataki bocznymi sektorami boiska i te założenia udało się w pełni zrealizować. 43% ataków zostało przeprowadzonych lewym skrzydłem, a 39% prawym na którym największy zamęt siał Oxlade-Chamberlain.
Akcenty ofensywne w zespole The Reds były nieco bardziej wyważone z delikatnym naciskiem na akcję prawą flanką, gdzie bezpośrednie zagrożenie dla obrony Arsenalu stwarzał Luis Suarez.

Najlepszy na boisku był zdecydowanie Alex Oxlade-Chamberlain, który oprócz bramki otwierającej wynik tego spotkania, zaliczył także asystę przy bramce Podolskiego.

W zespole gości palma pierwszeństwa przypadła Suarezowi, który był zdecydowanie najgroźniejszym zawodnikiem swojej ekipy. To właśnie po faulu na Urugwajczyku został podyktowany rzut karny, który na bramkę zamienił Gerard.

Arsenal awansował do ćwierćfinału FA Cup i nadal liczy się w walce o końcowy triumf w tych rozgrywkach. Teraz jednak czekał ich będzie pojedynek z Bayernem Monachium w Champions Legaue. Pojedynek ten może mieć duże znaczenie w kontekście dalszych losów Kanonierów w tym sezonie.
Liverpoolowi natomiast pozostała walka o miejsce dające awans do Ligi Mistrzów w rozgrywkach ligowych.

Statystyki: Whoscored.com


15.02.2014

Chelsea za burtą FA CUP



Jakie to szczęście, że football nie daje długo rozpamiętywać porażek i szybko daje możliwość wzięcia odwetu na swym niedawnym oprawcy.
Taka możliwość pojawiła się przed Manchesterem City w 1/16 rozgrywek FA Cup. Ponownie na Etihad Stadium przyjechała Chelsea prowadzona przez Jose Mourinho i po raz drugi w przeciągu zaledwie dwóch tygodni czekał nas pojedynek zespołów, które są bardzo mocnymi kandydatami do tytułu mistrzowskiego w Premier League i końcowego zwycięstwa w FA Cup.

Manuel Pelegrini mając w perspektywie mecz z Barceloną w Lidze Mistrzów, postanowił dać nieco odpocząć Navasowi i Negredo. Hiszpanów na boisku zastąpili odpowiednio Milner i Jovetic.

W składzie Chelsea bez większych niespodzianek. Jedyną zmianą w porównaniu do ostatniego meczu ligowego przeciwko West Bromwich było postawienie na Johna Obi, zamiast Brazylijczyka Oscara. Mikel miał tworzyć duet defensywnych pomocników z Maticiem. Rolę Oscara przejął natomiast Ramires.


Mecz odważnie rozpoczęli gospodarze, którzy bardzo chcieli zrewanżować się Londyńczykom za porażkę z przed dwóch tygodni.
Po raz pierwszy gorąco pod bramką Cecha zrobiło się w 15 minucie. Nękany w tym sezonie kontuzjami Stevan Jovetic uderzył piłkę prawą nogą, a ta na nieszczęście kibiców City, trafiła tylko w poprzeczkę.
Jednak co się odwlecze…..Zaledwie minutę później Cech nie miał już takiego szczęścia. Ładną zespołową akcję Obywateli, strzałem z pierwszej piłki wykończył Jovetic i całe Etihad Stadium ryknęło z radości. Asystę przy bramce Czarnogórca zaliczył Dżeko.
Gospodarze nie chcieli poprzestać na laurach i nadal byli stroną przeważającą w tym spotkaniu. Swoich szans szukali Yaya Toure, Edin Dzeko i ponownie Stevan Jovetic, jednak mimo przewagi gospodarzy, wynik nie uległ już zmianie. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1-0 dla Citizens.

W drugiej połowie niewiele ciekawego działo się na murawie, aż do 67 minuty w której kapitalną akcją błysnęli gospodarze. David Silva świetnie rozegrał piłkę z wprowadzonym kilka minut wcześniej na boisko Samirem Nasrim, który wykończył podanie Hiszpana i tym samym podwyższył wynik na 2-0.
Do końca spotkania podopieczni Pellegriniego kontrolowali spotkanie i nie pozwolili graczom Chelsea na chociażby jeden strzał w światło bramki Pantilimona.
Mecz zakończył się przy stanie 2-0. Gospodarze zaliczyli udany rewanż zespole Jose Mourinho, a The Blues pożegnali się z rozgrywkami FA Cup.


O przewadze gospodarzy w tym spotkaniu dosadnie mówi to, że Chelsea nie udało się ani razu zagrozić bramce Pantilimona. Rumun przez całe spotkanie był praktycznie bezrobotny, co jest aż dziwne, ponieważ klasa dzisiejszego rywala Manchesteru City nie podlegała żadnej dyskusji.
Gospodarze natomiast oddali 13 strzałów z czego 6 było strzałami w światło bramki Petra Cecha, a 2 z nich znalazło swoją drogę do siatki.
Posiadanie piłki również na korzyść The Citizens. O ile po pierwszej połowie w tym elemencie mieliśmy praktycznie remis, to już w drugiej połowie podopieczni Pellegriniego częściej byli w posiadaniu footballówki. 

Gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska. Dokładnie 51% czasu gry piłka znajdowała się w okolicach koła środkowego.
O bezradności Chelsea w tym meczu świadczyć może również fakt, że The Blues nie byli w stanie mocniej zaatakować dobrze dysponowanej defensywy Manchesteru City. Zaledwie 18% czasu gry toczyło się w okolicach pola karnego gospodarzy.

Jeśli chodzi o pozycję z których oddawane były strzały, to zdecydowanie bardziej dokładni byli gospodarze. Podopieczni Pellegriniego unikali strzałów na aferę i zamiast starali się przedostać z piłką w okolice pola karnego bramki bronionej przez Petra Cecha. Efektem tego było aż 64% strzałów oddanych z obrębu pola karnego.
Chelsea decydowała się głównie na strzały z dystansu, aczkolwiek żaden z nich nawet w najmniejszym stopniu nie zagroził bramce Obywateli.

Zarówno gospodarze jak i goście, częściej decydowali się atakować swoimi prawymi flankami. Obydwa zespoły atakowały tą stroną mniej więcej w 40% swoich akcji.
Zdecydowanie lepiej wychodziło to Manchesterowi City, który mógł liczyć na dobrze dysponowanych Zabaletę i Milnera, oraz na wolny elektron w postaci Davida Silvy, który również często pojawiał się na prawym skrzydle.
Ataki Ramiresa i Ivanovica ze strony Chelsea nie wyrządziły żadnych szkód defensywie City. Dobrze swoją strefę zabezpieczał Clichy, a poza tym goście byli po prostu słabo dysponowani dzisiejszego po południa. Zaledwie dwójka zawodników The Blues starała się wywierać presję na obrońcach City. Było to zdecydowanie za mało, żeby zagrozić gospodarzom.

Indywidualnie na pochawły zasłużył przede wszystkim David Silva, który zaliczył asystę przy bramce Nasriego. Poza tym był mózgiem swojego zespołu i głównym punktem odniesienia w akcjach ofensywnych.

Bardzo dobrze zaprezentowali się również napastnicy. Stevan Jovetic zdobył bramkę, a piłka po jego strzale trafiła również w poprzeczkę. Edin Dżeko zaliczył natomiast asystę przy bramce swojego kolegi z linii ataku, a także sam trzykrotnie próbował zaskoczył Cecha.

The Citizens dali bardzo jasny sygnał swoim kibicom. Tym zwycięstwem zakomunikowali, że są gotowi na starcie z Barceloną. 
Chelsea natomiast będzie musiało szybko puścić tą porażkę w niepamięć i odkupić winy u swoich kibiców dobrym występem w Champions League.


Statystyki: Whoscored.com

9.02.2014

Napoli ponownie odpaliło


Wczorajszego wieczora Milan pod wodzą Seedorfa, stanął na przeciw pierwszego poważnego rywala po niedawnej zmianie na ławce trenerskiej Rossonerich. Zespół prowadzony przez Rafę Beniteza okazał się zbyt trudnym przeciwnikiem dla wciąż zagubionej i szukającej boiskowej tożsamości drużyny Milanu.

Hiszpański trener Napoli nie zaskoczył przy wyborze wyjściowej jedenastki. Na boisku znalazło się miejsce dla skutecznego ostatnio Mertensa, kapitana Hamsika i utalentowanego Insignie. Na ławce zasiadł natomiast bardzo eksploatowany ostatnimi czasy Callejon.

Więcej zamieszania w wyjściowej jedenastce zaserwował kibicom Clarence Seedorf. Duet stoperów stworzyli Rami i Mexes. Na pozycji prawo skrzydłowego pojawił się Ignazio Abate, a swoich debiutów doczekali się niedawno sprowadzeni Taarabt i Essien.

Mecz odważnie rozpoczęli gospodarze, którzy bardzo chcieli zmazać plamę po ostatnich bardzo słabych wynikach. Początkowa przewaga Napoli nie podlegała dyskusji, jednak to Milanowi jako pierwszemu udało się trafić do siatki.
Świetne wejście w nowy zespół zaliczył Marokańczyk Adel Taarabt, który precyzyjnym, technicznym uderzeniem otworzył wynik spotkania.
Piłarze Napoli nie zrazili się szybko straconą bramką i momentalnie wzięli się do odrabiania strat. Nie minęło wiele czasu, a wynik uległ zmianie i już 11 minucie mięliśmy remis. Ładnym strzałem zza pola karnego popisał się Inler, a piłka prześlizgnąwszy się po nodze De Jonga wpadła do siatki obok bezradnego Abbiatiego.
Mimo wielu prób Neapolitańczyków, wynik w pierwszej połowie nie uległ już zmianie.

Od początku drugiej odsłony gry Seedorf zmodyfikował nieco wyjściowe ustawienie i kolejno Abate został przesunięty do obrony, jego miejsce na skrzydle zajął Emanuelson, a Robinho został zastąpiony przez Kakę.
Zmiany te nie przyniosły spodziewanego rezultatu i to nadal podopieczni Beniteza dyktowali warunki gry.

W 60 minucie Stadio San Paolo eksplodował, gdyż na prowadzenie wyszło Napoli. Kapitalne podanie Inlera na bramkę zamienił Goznalo Higuain.
Milan nie był w stanie nawiązać walki z dobrze dysponowanymi gospodarzami i wszystkie próby ataków Rossonerich kończyły się niedokładnymi podaniami i głupimi stratami piłek. Na takie okazję czekali tylko Azzurri, którzy w 82 minucie ustalili wynik meczu na 3-1. Ponownie do siatki trafił Higuain, a ostatnie podanie było autorstwa Callejona

Statystyki tego meczu są wręcz miażdżące dla Milanu. Gospodarze oddali aż 27 strzałów z czego 14 w światło bramki Christiana Abbiatiego. Milan oddał zaledwie 8 strzałów z których 6 zmusiło Pepe Reinę do interwencji.


Napoli świetnie czuło się wczorajszego wieczora w ataku pozycyjnym. Przewaga zespołu z pod Wezuwiusza w tym elemencie gry była bardzo wyraźna. Napoli z otwartej gry stworzyło sobie 23 okazje, Milan zaledwie 7.

Niemoc Czerwono-Czarnych pokazuje również statystyka z pozycjami z których piłkarze oddawali strzały. Mediolańczycy byli zmuszeni do oddawania strzałów z dystansu, gdyż nie potrafili skonstruować żadnej groźnej akcji pozwalającej oddać im strzał z bliższej odległości. Dokładnie aż 88% strzałów Milanu to strzały z dystansu.
Napoli również często uderzało z dystansu, jednak to co odróżnia ich grę od gry zespołu Seedorfa to to, że ich akcje były składniejsze, groźniejsze i stwarzały zagrożenie także w obrębie pola 16 metrów.

Nic więc dziwnego, że gra w znacznym stopniu skupiała się w okolicy strefy obronnej Milanu. 34% czasu gry. Tyle dokładnie czasu piłka znajdowała się w strefie obronnej Diavolo. Dla porównania obrońcy Napoli byli niemal bezrobotni, gdyż piłka w ich sektorze obronnym znajdowała się przez zaledwie 17% czasu gry.

To, że eksperyment Seedorfa z Abate na skrzydle nie zdał egzaminu pokazuje grafika z pozycjami piłkarzy w trakcie meczu. Abate praktycznie nie uczestniczył w grze ofensywnej, co powodowało wyłączenie tego sektora z gry Rossonerich. Dodatkowo można zauważyć, że piłkarze Milanu starali się bardzo zawężać grę, gdyż nie radzili sobie z drugą linią Neapolitańczyków. Zarówno De Sciglio jak i Emanuelson często byli zmuszani do zejścia bliżej środka, żeby pomagać De Jongowi i Essienowi, co jednocześnie pozwalało bocznym obrońcom Napoli - Ghoulamowi i Maggio na częstsze włączanie się do akcji ofensywnych.

Graczem meczu został wybrany Gokhan Inler, który rządził i dzielił w środku pola, a przede wszystkim na swym koncie mógł zapisać bramkę, oraz asystę przy golu Higuaina.

Równie dobre zawody rozegrali Higuain, który dwukrotnie pokonywał Abbiatiego, oraz  Dries Mertens, który podtrzymał swoją dobrą formę i w tym meczu był bardzo aktywny w ataku.

Jako jedyny w ekipie Milanu na pochwały zasłużył debiutant Adel Taarabt, który zdobył bramkę otwierającą wynik spotkania, oraz kilkukrotnie próbował zaskoczyć Reinę. Do tego na jego koncie można zapisać 4 wygrane dryblingi i 2 wywalczone rzuty wolne.


Napoli przerwało kiepską passę ostatnich meczów bez zwycięstwa, co z pewnością jest dobrym prognostykiem przed rewanżowym pojedynkiem Coppa Italia przeciwko Romie.
Milan natomiast nadal spisuje się słabo i w kontekście dwumeczu z Atletico Madryt w lidze mistrzów, chyba tylko cud może pomóc Rossonerim pokonać zespół prowadzony przez Diego Simeone.

Statystyki:Whoscored.com

8.02.2014

Rzeź na Anfield

To co wydarzyło się w dzisiejsze południe na Anfield Road, fani Arsenalu nie wyśniliby sobie nawet w najgorszych koszmarach. Ich ulubieńcy zostali wręcz zmasakrowani, a to co wydarzyło się w przeciągu pierwszych 20 minut z pewnością znajdzie swoje miejsce na kartach historii Premier League.



Gospodarze rozpoczęli ten mecz z Flanaganem i Sterlingiem w składzie, oraz z siejącym zniszczenie duetem Suarez – Sturridge.

Arsene Wenger zdecydował się posłać do gry Mikela Artetę, oraz Jacka Wilshere’a, którego występ stał pod znakiem zapytania, a za siłę ofensywną mieli odpowiadać Cazorla, Ozil, Oxlade-Chamberlain i Oliver Giroud.

Mecz z przytupem rozpoczęli podopieczni Brednana Rodgersa, ponieważ już w pierwszej minucie spotkania udało im się objąć prowadzenie. Rzut wolny wykonywany przez Stevena Gerarda na bramkę zamienił Martin Skrtel. Eksplozja radości na Anfield odsłona pierwsza.

Zanim mecz zdążył się na dobre rozkręcić, mieliśmy już 2-0 dla The Reds. I znów bramka była autorstwa tego samego duetu co przy okazji premierowego trafienia. Tym razem Gerard wrzucał piłkę z rzutu rożnego, a Skrtel głową skierował ją do bramki Szczęsnego.

Arsenal wyraźnie zamroczony po szybkim knockdownie jaki zaserwowali mu chłopcy Rodgersa, szybko stracił trzecią bramkę. Na listę strzelców w 16 minucie wpisał się Sterling, a decydujące podanie było autorstwa Luisa Suareza. 

Rzeź trwała w najlepsze, gdyż w 20 minucie wynik znów uległ zmianie i dalej ochotę na strzelanie mieli tylko gospodarze. Błąd Ozila w środku pola wykorzystał Coutinho, który prostopadłym podaniem uruchomił Daniela Sturridga, a ten pewnie pokonał Wojciecha Szczęsnego.

Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 4-0 dla Liverpoolu. Fani Arsenalu śmiało mogą dziękować opatrzności, że piłkarze Liverpoolu wbili ich drużynie tylko 4 bramki, ponieważ wynik śmiało mógł oscylować w granicy sześciu, siedmiu do zera.

Druga połowa zaczęła się podobnie jak pierwsza, czyli od bramki The Reds, którzy urządzili sobie dzisiaj istny festiwal strzelecki. Piątą bramkę tego meczu zdobył Raheem Strerling i jak się później okazało była to ostatnia bramka jaką zdobyli gospodarze w dniu dzisiejszym. 
Arsenalowi udało się natomiast zdobyć jeszcze bramkę honorową. Rzut karny po faulu na Chamberlainie, wykorzystał Arteta i tym trafieniem delikatnie poprawił wrażenie jakie pozostawili po sobie gracze The Gunners.

Liverpool tym występem jak i poprzednim meczem przeciwko Evertonowi, pokazał, że wcale nie trzeba mieć większego posiadania piłki od rywali, żeby odnosić wspaniałe zwycięstwa. Podopieczni Rodgersa do perfekcji opanowali szybkie dostarczanie piłki z obrony do ataku i stworzyli z tego elementu gry prawdziwą zabójczą broń, która sieje zniszczenie w szykach obronnych rywali.
W statystykach strzałów gracze Liverpoolu byli dwukrotnie lepsi od swoich przeciwników, oddając 22 strzały ogólnie i 12 strzałów w światło bramki.

The Reds stworzyli sobie 11 sytuacji w ataku pozycyjnym i aż 8 po stałych fragmentach gry. Dodatkowo przeprowadzili 3 udane kontrataki z których jeden zakończył się zdobyciem bramki.

W przypadku Arsenalu możemy mówić o 6 okazjach z otwartej gry i 4 po stałych fragmentach.

Gospodarze nastawieni byli na szukanie okazji do strzału z jak najbliższej odległości do bramki Szczęsnego. Efektem tego jest prawie 70% strzałów oddanych z obrębu pola karnego.

Problemy ze stworzeniem sobie klarownych sytuacji przejawiały się za to w grze Arsenalu. Podopieczni Arsena Wengera nie mogąc podejść z piłką w okolice bramki Mignoleta, częściej próbowali strzałów z dystansu. Niemal 2/3 wszystkich strzałów jakie oddali, była z poza pola karnego.

Co zaskakujące, gra częściej toczyła się w strefie obronnej Liverpoolu, niż w okolicy pola karnego Arsenalu. Patrząc na wynik przez pryzmat tych statystyk, śmiało można powiedzieć, że gracze The Reds zagrali niesamowicie efektywnie i za każdym razem, kiedy mieli piłkę, szybko starali się stworzyć zagrożenie pod bramką gości z Londynu. 

Co zatem przyczyniło się wydatnie do aż tak wielkiej masakry Arsenalu na Anfield Road? 
Z pewnością zbyt nonszalancka taktyka Arsena Wengera, który rzucił wszystkie siły do ataku, zostawiając przez większość czasu Koscielnego i Mertesackera na pożarcie trójce napastników Liverpoolu. 
Na planszy poniżej wyraźnie widać jak doskonale ustawieni byli podopieczni Rodgersa, a jakie dziury powstały w środku pola i defensywie The Gunners.

 
Liverpool zagrał ten mecz wręcz perfekcyjnie i wielu zawodników zasłużyło tutaj na wyróżnienie, ale najbardziej na brawa za postawę w ofensywie zasłużyli Raheem Sterling, oraz Martin Skrtel, którzy strzelili po dwie bramki, oraz Luis Suarez, który zaliczył asystę, trafił w słupek, oraz wykonał 4 kluczowe podania do kolegów.


W zespole Arsenalu zawiedli niemal wszyscy i żaden z piłkarzy nie zasłużył na pochwały po tym haniebnym występie.


Statystyki: Whoscored.com